Do odwiedzin tego ziemskiego padołu zostałem ponownie (zapomniałem powiedzieć, że wierzę w reinkarnację) zmuszony 23-03-1963 o godzinie 9.30 w sobotni poranek na oddziale porodowym olsztyńskiego szpitala. Dokładnie czyn poczęcia mojej osoby został oczywiście popełniony 9 miesięcy wcześniej, ale nie będę tu świntuszył. Tutejsi moi rodzice mieszkali już wtedy w Olsztynku w małym leciwym domku, którego atmosfery nie da się jednak nigdy zapomnieć.

Żadne przedszkole mnie nie obowiązywało, bo byłem tym szczęśliwym dzieckiem, które miało babcię. I muszę przyznać, że była to prawdziwa babcia. Dziś już takich nie produkują. Oddałaby wszystko dla swojego wnuczka. A trzeba Ci wiedzieć, że według powszechnej opinii byłem najmilszy jej sercu ze wszystkich wnucząt. No cóż, dziś sam jestem prawie dziadkiem, ale jestem pewien, że nie potrafiłbym ofiarować innym tyle, co ona mnie i nie tylko mnie.

Do szkoły miałem blisko i raczej z górki, więc przynosiłem same piątki, choć do nauki byłem raczej leń. Bardziej mnie wtedy zajmowało klejenie papierowych modeli wycinanych ze wspaniałego miesięcznika, jakim na owe czasy (wczesny Gierek) był
"Mały modelarz". A nie było łatwo go wtedy zdobyć. Były to czasy tzw. gierkowskiej propagandy sukcesu. A sukcesem w tamtych czasach było zdobycie rolki papieru toaletowego. Poważnie. Ktoś idący ulicą z przewieszonym, jak korale, sznurem takich rolek, wzbudzał nie lada pożądanie współbratymców. Miałem wyrobione układy ze wszystkimi kioskarzami w mieście i dodatkowo wykupioną prenumeratę na poczcie. A i to nie zawsze pomagało, niektórych numerów nigdy nie udało mi się zdobyć.

Kiedy w 1975 wybudowano w Olsztynku nową szkołę, przeniosłem się oczywiście do niej. Zawsze lubiłem nowe i błyszczące. Tam i wtedy spotkałem po raz pierwszy swoją przyszłą
żonę. Zdobyłem ją mimo, że ona zauważyła mnie dopiero pięć lat później. Czytałem wtedy "Świat młodych", a moim marzeniem było zostać astrofizykiem. To dzięki specjalnej rubryce astronomicznej, która ukazywła się w każdym wtorkowym wydaniu. Klasę ósmą zakończyłem z właściwym dla mnie czerwonym paskiem (na świadectwie, nie na pupie) i przeniosłem się piętro wyżej do liceum stacjonującego w tym samym budynku. Był rok 1979.

Lata spędzone w szkole średniej były już w zasadzie wypełnione myślami o niej. Żeby zatkać usta rodzicom, oboje postaraliśmy się o najwyższą w klasie średnią i mogliśmy spotykać się do woli. Moje zainteresowania zboczyły wtedy w kierunku matematyki. Było to za sprawą wspaniałego nauczyciela tego przedmiotu, pana Jana Bondaruka. Okres ten wspominam cieplej niż inne. Może dlatego, że znalazłem się w klasie dość specyficznej - wszyscy mówili o nas raczej na plus, byliśmy jedną z najbardziej aktywnych grup w szkole. Potem matura, oczywiście z matmy i fizyki. Bez większych problemów na 5. I pamiętne Mistrzostwa Świata w piłce nożnej '82 (a pamiętasz ten mokry mecz z RFNem na mundialu'74?).

Nieco nerwowe wakacje i egzaminy na WSP w Olsztynie - kierunek matematyka. Studiowanie - nic ciekawego. Po pięciu latach w końcu mogłem sobie dopisać trzy nowe literki przed nazwiskiem. Acha, po drodze (1984) udało mi się wcisnąć mojej dziewczynie kawałek złotej obręczy na serdeczny palec prawej ręki. Wtedy myślałem, że już mi nie ucieknie. Dziś wiem, jak bardzo się wtedy miliłem. Jasnym punktem w tym czasie był moment (1985), gdy wpadł mi do ręki pierwszy komputer - Spectrum+. Od tego czasu zacząłem zdradzać
żonę z tym szatańskim wynalazkiem.

Po studiach rok pracy w szkole podstawowej. Dostałem wtedy najgorszą i najtrudniejszą klasę w szkole (metoda: od razu na głęboką wodę) oraz ZPT zamiast matematyki, co skutecznie zniechęciło mnie do pracy. Do tego stopnia, że dosłownie z przyjemnością dałem się powołać na rok do wojska - piechota lądowa w Elblągu (4 miesiące) i belfrowanie w wojskowym LO w Olsztynie (8 miesięcy). Do szkoły już nie chciało mi się wracać.

Rozpocząłem 3-letnią praktykę jako "biznesmen" - otworzyłem sklep mięsny. Byłem dla siebie, jak to się mówi, sterem, żaglem i okrętem. Niestety po pewnym czasie zaczęły wiać kiepskie wiatry w pracy (podaż zaczęła równoważyć popyt) i w domu (kochana kobieta zaczęła walkę o życie). Należało więc zwijać
żagle. Wróciłem do szkoły.

Tym razem (1993) była to podstawówka w Stawigudzie koło Olsztynka. Nigdy nie zapomnę tego miejsca i tego czasu. Takiej atmosfery i ludzi już pewnie nie spotkam nigdy więcej. Polecam wszystkim. Było to miejsce zaprzeczające ogólnej w Polsce niemocy oświatowej. Uczyłem matmy, byłem wychowawcą, miałem przyjaciół. W międzyczasie kupiłem swojego pierwszego PC-ta. Z żalem opuściłem Stawigudę w 1996. Przyciągnięto mnie do LO w Olsztynku tym razem już jako informatyka.

I tu jestem do dziś. Zorganizowałem pracownię Macintoshy, aktywowałem Samorząd, uruchomiłem od zera szkolny radiowęzeł, powołałem do życia szkolną kawiarenkę, która przyniosła dochody pozwalające na pracę SU i wyremontowanie starej świetlicy. A oprócz tego skończyłem eksternistycznie podyplomowe studia z informatyki. W lutym 1999 dostaliśmy w dowód sympatii od SADystów nową pracownię iMaców.

Zauroczony nimi napisałem podręcznik do informatyki, podręcznik oparty oczywiście o mój własny program nauczania, podręcznik dedykowany żonie, która opuściła mnie tuż przed jego publikacją. Ukoronowaniem mojej pracy była Nagroda Kuratora, którą otrzymałem rok później w październiku 2001 roku oraz tytuł nauczyciela dyplomowanego przyznany mi, a raczej zdobyty, w kwietniu 2002.

By nie przerywać opowieści wspomnę tylko, że w tym czasie (jakieś 3 lata) bardziej niż pracą zawodową zaprzątnięty byłem ogromnym uczuciem, jakie mną miotało każdego dnia aż po konwulsje. Uczuciem ogromnym i tragicznym, bez szans na harmonijny rozwój, ale niezapomnianym po koniec moich dni.

Wróćmy jednak do głównego wątku. Kiedy już dla mojej szkoły zrobiłem, co się dało, przyszedł czas, by przenieść swoją aktywność na zewnątrz. Zacząłem prowadzić kursy dla nauczycieli. Najpierw mało systematycznie, a po otrzymaniu kolejnej pracowni eMaków w 2003 roku, już bardziej permanentnie. Poznałem na nich setki nowych ludzi, poznałem też nową żonę.

W sierpniu 2007 roku w Zegrzu na Wisłą zostałem wielebnym Apple Distinguished Educatorem. Tytuł raczej honorowy, ale myślę, że zapracowałem na niego swoimi wieloletnim zaangażowaniem, by Maczków było w Polsce więcej.

Dalszy ciąg tej historii być może dopiszę później.